Bułgaria / Grecja 2009
: 2009-09-08, 11:59
Siedzimy właśnie na tarasie na samej plaży, 16 stopni i pierwszy od dwóch miesięcy deszcz w Kavali ale jest prąd i WiFi więc nie pozostaje nic innego jak otworzyć piwo i rozpocząć opowieść bo przygód cała masa 
Plan wyjazdu zakładał 5 dni offroadu w Bułgarii w malowniczych górach Rodopy, a później asfalt i długa do Grecji aby promem dopłynąć do rajskiej wyspy Thassos i tam troche posiedzieć na plaży, troche pooffroadować po szutrach i górach tej wyspy.
Do miejsca startu roadbooka z domu mieliśmy 1650 km. Dojechaliśmy na 3 dni lądując na noclegi w znanych już sobie miejscach, Miszkolcu na Węgrzech, następnie w Targu Jiu w Rumunii i finalnie w Dobrinishte w Bułgarii, skąd następnego dnia ruszamy w góry. Oczekiwania co do trasy rozpisanej na 5 dni były dość lajtowe ale okazało się ze po lipcowo sierpniowych opadach wiele szlaków górskich jest wymytych przez spływające deszcze odsłaniając skały i kamienie, lub posiekane są głebokimi koleinami. W zasadzie każdego dnia mieliśmy inny rodzaj offroadowych elementów, od wysokich wspinaczek, poprzez trawersy na krawędzi skarpy, po skaliste szlaki a'la rock crawling w stanach. Odwiedziliśmy miejsca jak z bajki, zresztą Bułgarią urzekła nas całkowicie, Rumunia była fajna, Bułgaria jest cudowna.
Pierwszy nocleg wypadł w górach, gdzieś na wysokości 1800 m, na polanie, w odległości jakichś 10-15 km od nabliższych zabudowań. Po drodze mijamy wieś Pirin, w zasadzie cieżko ją opisać, bez zdjęć ani rusz, domy są poprzyklejane do skał, potoku, do siebie każdy w inną stronę, wyglądając jak po wybuchu bomby atomowej, ale jak wszędzie ludzie okazują się przemili. Robimy zakupy w lokalnym magazinie, Pani sklepowa specjalnie dla nas załatwia ziemniaki od pobliskich gospodarzy, a ja ucinam sobie pogawędke z lokalnym pijaczkiem, który namawia mnie na lufkę Palinki. Rano obudził nas wschód słońca i widok na piaskowce parku krajobrazowego gór Pirin. Ruszamy dalej skalistymi szlakami, odwiedzając monastyr Rożeński gdzie trafiamy na ceremonię chrztu. Dalszy ciągy wyprawy to przejazd po trawersach na wzgórza melnickie i kończymy dzień w miasteczku Goce Delcev, zachęceni opisem z przewodnika, szukamy knajpki w odrestaurowanej XIX wiecznej kamienicy. Okazuje się, że jest tu również hotelik, z pokojami utrzymanymi w starym stylu. W przewodniku nie kłamali, zamówione jedzenie okazuje się doskonałe, do tego lokalny browar Zagorka dopełnia całości.
Kolejny dzień to przejazd leśnymi szlakami, mozolna wspinaczka w góry, aż wreszcie docieramy do wsi, żywego skansesu, Kovachevica. Na miejscu trafiamy do "pubu" zjadając nieziemski obiad (kociołek Giuvech, zapiekany ser z pomidorami i grzybami, popijając zmrożonym kieliszkiem Rakiji domowej roboty. W pubie okazuje się, że część domów jest dostępnych jako noclegi. Długo nas nie trzeba było namawiać. Dostajemy do dyspozycji cały dom, z tarasem czy też patio - ciężko to nazwać bo to jakby duże pomieszczenie wydzielone z części domu bez ściany frontowej. Kolacja, piwko i bezchmurna noc. Najciekawsze że wszystkie te zabytkowe domy są pootwierane, nie ma w nich żadnych zamków, tylko klamki w starych drewnianych drzwiach.
Opuszczamy Kovachevice, mijając po drodze w lesie osadę cygańską i rozpoczynamy dzień "rock crawlingu". Potoczki, skały, miejscami trzeba dobudowywać drogę z kamieni bo jest oberwana od spływającego deszczu, aż w końcu dojeżdżamy do 100 metrowego podjazdu. Rozpoczyna się walka nie na żarty, cały podjazd jest przeorany dwoma głębokimi koleinami, dodatkowo po jednej stronie jest skała po której mtek ślizga się paląc gumy jak na zawodach tuningowców. Wspinamy się po kawałku co rusz starając się zatrzymać auto ześlizgujące się w dół stoku. Każdy zdobyty kawałek kończy się ostrym oraniem kołami w miejscu, żeby wykopać sobie dołek, tak aby auto nie ześlizgiwało się w dół. Walka trwa ponad 2 godziny, zostaje nam około 20 metrów i niestety musimy się poddać. Tym razem teren zwyciężył. Bez wincha nie da rady. Szukamy alternatywnej drogi, aby dostać się do kolejnych punktów kontrolnych roadbooka. Mijamy jezioro Dospat, aby zatrzymać się w hotelu "Sudety". Oczywiście nazywał się inaczej ale wyglądem, obsługą i obłożeniem goścmi przypominał stary dobry PRLowski klasyk typu "Sudety", "Wisła" lub inny tego typu. Jako, że tereny te zamieszkują Bułgarzy muzułmańskiego wyznania, o 6 rano budzą nas modły z oddalonego o 6 km meczetu. Trwają tak, aż do okolic 8. Na ten dzień zaplanowane mamy zwiedzanie jaskiń - Jagodinska, Diabelskie Gardło. Szczególnie ta druga robi niesamowite wrażenie, olbrzymia przestrzeń, ale przede wszystkim wpadająca do środka rzeka, wodospad i znikająca dalej wśród skał woda tworzą niewiarygodny klimat. Po zwiedzaniu ruszamy ponownie do Goce Delcev na ostatni nocleg w Bułgarii, po drodze zatrzymuje nas kontrola graniczna (w okolicach przygranicznych stoją stałe posterunki kontrolne), przy okazji sprawdzania paszportów panowie po angielsku zagadują o explorera, jak sobie radzi w terenie, ile pali na trasie, a ile w trakcie upalania. Wieczorna kolacja w hoteliku, parking pod posterunkiem policji i rano ruszamy do Grecji.
Cel to port Keramoti - tam odpływa prom na Thassos - prom z tego miejsca płynie najkrócej bo około 45 minut i jest tańszy niż z Kavala, przez które przejeżdzamy (tu podróż promem trwa 1.35h). Pare kilometrów za Kavala, stajemy na stacji i tu podróż się kończy. Auto nie odpala, rozrusznik kręci, ale silnik nie łapie. Stoimy około 15 minut, w między czasie uruchamiając Assistance, i ponownie próbujemy odpalić, z wielkim trudem silnik zaskakuje i gdy tylko przełącza się na gaz od razu wszystko wraca do normy. Diagnoza potwierdzona zczytaniem komputera - padła pompa paliwa, daje jeszcze ostatnie tchnienie. Niestety gazu mamy na około 30 km, a w Grecji stacji gazu jest około 17 sztuk, w większości skupionych w okolicach Salonik i Aten. Pozostaje zatem laweta do Kavali i hotel w ramach assistance. Po godzinie jesteśmy już w serwisie Forda, niestety na miejscu jest tylko właściciel salonu - bardzo miły i pomocny Grek, który natychmiast zajmuje się nami. Jest czwartek wieczór, więc jakakolwiek diagnoza będzie dopiero następnego dnia. W piątek stawiam się w serwisie, żeby tylko potwierdzić moje przypuszczenia, pada pompa paliwa. Ale szef serwisu to cienias, który jeśli nie dostanie pompki Genuine Ford nie usunie naszej awarii. Nie słucha nawet podsuwanych mu rozwiązań. Tu wielce pomocny okazuje się znowu szef salonu. Zabiera mnie na bok i daje namiar i trasę dojazdu do serwisu, w którym on sam naprawia swoje auta! Explo odpala ledwo na benzynie i szybko przełącza się na gaz, z duszą na ramieniu jedziemy na oparach gazu przez całe miasto. Po drodze szef salonu prosi aby zatrzymać się na stacji niedaleko serwisu i zadzwonić to pokieruje nas dalej. Okazuje się, że wyjechał za nami i doprowadza nas pod sam serwis, a tam tłumaczy z angielskiego na grecki powód naszych kłopotów. Zresztą po chwili dogadujemy się z mechanikiem w języku migowo/greckim
Auto zostaje do poniedziałku, a my korzystamy z przysługujących nam w ramach assistance 4 dób zakwaterowania w hotelu. W poniedziałek zrzucamy bak i wyciągamy pompkę, auto już nie odpaliło a pompka jest kompletnie martwa. Niestety na miejscu nie są w stanie dobrać nic co możnaby wsadzić jako zamiennik nawet tymczasowy, pozostaje sprowadzenie pompki z kraju. Mechanicy pakują cały nasz dobytek w dostawczaka i jedziemy na kemping. A explo czeka na pompkę, która ma dotrzeć do nas w czwartek... Żeby pecha nie było za mało, leje deszcz i jest nieprzyjemnie chłodno... i tak oto trwają niezaplanowane "wielkie greckie wakacje" 
Gdy już dotrzemy do domu, opisze wszystkie nasze przygody bo jest ich cała masa.

Plan wyjazdu zakładał 5 dni offroadu w Bułgarii w malowniczych górach Rodopy, a później asfalt i długa do Grecji aby promem dopłynąć do rajskiej wyspy Thassos i tam troche posiedzieć na plaży, troche pooffroadować po szutrach i górach tej wyspy.
Do miejsca startu roadbooka z domu mieliśmy 1650 km. Dojechaliśmy na 3 dni lądując na noclegi w znanych już sobie miejscach, Miszkolcu na Węgrzech, następnie w Targu Jiu w Rumunii i finalnie w Dobrinishte w Bułgarii, skąd następnego dnia ruszamy w góry. Oczekiwania co do trasy rozpisanej na 5 dni były dość lajtowe ale okazało się ze po lipcowo sierpniowych opadach wiele szlaków górskich jest wymytych przez spływające deszcze odsłaniając skały i kamienie, lub posiekane są głebokimi koleinami. W zasadzie każdego dnia mieliśmy inny rodzaj offroadowych elementów, od wysokich wspinaczek, poprzez trawersy na krawędzi skarpy, po skaliste szlaki a'la rock crawling w stanach. Odwiedziliśmy miejsca jak z bajki, zresztą Bułgarią urzekła nas całkowicie, Rumunia była fajna, Bułgaria jest cudowna.
Pierwszy nocleg wypadł w górach, gdzieś na wysokości 1800 m, na polanie, w odległości jakichś 10-15 km od nabliższych zabudowań. Po drodze mijamy wieś Pirin, w zasadzie cieżko ją opisać, bez zdjęć ani rusz, domy są poprzyklejane do skał, potoku, do siebie każdy w inną stronę, wyglądając jak po wybuchu bomby atomowej, ale jak wszędzie ludzie okazują się przemili. Robimy zakupy w lokalnym magazinie, Pani sklepowa specjalnie dla nas załatwia ziemniaki od pobliskich gospodarzy, a ja ucinam sobie pogawędke z lokalnym pijaczkiem, który namawia mnie na lufkę Palinki. Rano obudził nas wschód słońca i widok na piaskowce parku krajobrazowego gór Pirin. Ruszamy dalej skalistymi szlakami, odwiedzając monastyr Rożeński gdzie trafiamy na ceremonię chrztu. Dalszy ciągy wyprawy to przejazd po trawersach na wzgórza melnickie i kończymy dzień w miasteczku Goce Delcev, zachęceni opisem z przewodnika, szukamy knajpki w odrestaurowanej XIX wiecznej kamienicy. Okazuje się, że jest tu również hotelik, z pokojami utrzymanymi w starym stylu. W przewodniku nie kłamali, zamówione jedzenie okazuje się doskonałe, do tego lokalny browar Zagorka dopełnia całości.
Kolejny dzień to przejazd leśnymi szlakami, mozolna wspinaczka w góry, aż wreszcie docieramy do wsi, żywego skansesu, Kovachevica. Na miejscu trafiamy do "pubu" zjadając nieziemski obiad (kociołek Giuvech, zapiekany ser z pomidorami i grzybami, popijając zmrożonym kieliszkiem Rakiji domowej roboty. W pubie okazuje się, że część domów jest dostępnych jako noclegi. Długo nas nie trzeba było namawiać. Dostajemy do dyspozycji cały dom, z tarasem czy też patio - ciężko to nazwać bo to jakby duże pomieszczenie wydzielone z części domu bez ściany frontowej. Kolacja, piwko i bezchmurna noc. Najciekawsze że wszystkie te zabytkowe domy są pootwierane, nie ma w nich żadnych zamków, tylko klamki w starych drewnianych drzwiach.
Opuszczamy Kovachevice, mijając po drodze w lesie osadę cygańską i rozpoczynamy dzień "rock crawlingu". Potoczki, skały, miejscami trzeba dobudowywać drogę z kamieni bo jest oberwana od spływającego deszczu, aż w końcu dojeżdżamy do 100 metrowego podjazdu. Rozpoczyna się walka nie na żarty, cały podjazd jest przeorany dwoma głębokimi koleinami, dodatkowo po jednej stronie jest skała po której mtek ślizga się paląc gumy jak na zawodach tuningowców. Wspinamy się po kawałku co rusz starając się zatrzymać auto ześlizgujące się w dół stoku. Każdy zdobyty kawałek kończy się ostrym oraniem kołami w miejscu, żeby wykopać sobie dołek, tak aby auto nie ześlizgiwało się w dół. Walka trwa ponad 2 godziny, zostaje nam około 20 metrów i niestety musimy się poddać. Tym razem teren zwyciężył. Bez wincha nie da rady. Szukamy alternatywnej drogi, aby dostać się do kolejnych punktów kontrolnych roadbooka. Mijamy jezioro Dospat, aby zatrzymać się w hotelu "Sudety". Oczywiście nazywał się inaczej ale wyglądem, obsługą i obłożeniem goścmi przypominał stary dobry PRLowski klasyk typu "Sudety", "Wisła" lub inny tego typu. Jako, że tereny te zamieszkują Bułgarzy muzułmańskiego wyznania, o 6 rano budzą nas modły z oddalonego o 6 km meczetu. Trwają tak, aż do okolic 8. Na ten dzień zaplanowane mamy zwiedzanie jaskiń - Jagodinska, Diabelskie Gardło. Szczególnie ta druga robi niesamowite wrażenie, olbrzymia przestrzeń, ale przede wszystkim wpadająca do środka rzeka, wodospad i znikająca dalej wśród skał woda tworzą niewiarygodny klimat. Po zwiedzaniu ruszamy ponownie do Goce Delcev na ostatni nocleg w Bułgarii, po drodze zatrzymuje nas kontrola graniczna (w okolicach przygranicznych stoją stałe posterunki kontrolne), przy okazji sprawdzania paszportów panowie po angielsku zagadują o explorera, jak sobie radzi w terenie, ile pali na trasie, a ile w trakcie upalania. Wieczorna kolacja w hoteliku, parking pod posterunkiem policji i rano ruszamy do Grecji.
Cel to port Keramoti - tam odpływa prom na Thassos - prom z tego miejsca płynie najkrócej bo około 45 minut i jest tańszy niż z Kavala, przez które przejeżdzamy (tu podróż promem trwa 1.35h). Pare kilometrów za Kavala, stajemy na stacji i tu podróż się kończy. Auto nie odpala, rozrusznik kręci, ale silnik nie łapie. Stoimy około 15 minut, w między czasie uruchamiając Assistance, i ponownie próbujemy odpalić, z wielkim trudem silnik zaskakuje i gdy tylko przełącza się na gaz od razu wszystko wraca do normy. Diagnoza potwierdzona zczytaniem komputera - padła pompa paliwa, daje jeszcze ostatnie tchnienie. Niestety gazu mamy na około 30 km, a w Grecji stacji gazu jest około 17 sztuk, w większości skupionych w okolicach Salonik i Aten. Pozostaje zatem laweta do Kavali i hotel w ramach assistance. Po godzinie jesteśmy już w serwisie Forda, niestety na miejscu jest tylko właściciel salonu - bardzo miły i pomocny Grek, który natychmiast zajmuje się nami. Jest czwartek wieczór, więc jakakolwiek diagnoza będzie dopiero następnego dnia. W piątek stawiam się w serwisie, żeby tylko potwierdzić moje przypuszczenia, pada pompa paliwa. Ale szef serwisu to cienias, który jeśli nie dostanie pompki Genuine Ford nie usunie naszej awarii. Nie słucha nawet podsuwanych mu rozwiązań. Tu wielce pomocny okazuje się znowu szef salonu. Zabiera mnie na bok i daje namiar i trasę dojazdu do serwisu, w którym on sam naprawia swoje auta! Explo odpala ledwo na benzynie i szybko przełącza się na gaz, z duszą na ramieniu jedziemy na oparach gazu przez całe miasto. Po drodze szef salonu prosi aby zatrzymać się na stacji niedaleko serwisu i zadzwonić to pokieruje nas dalej. Okazuje się, że wyjechał za nami i doprowadza nas pod sam serwis, a tam tłumaczy z angielskiego na grecki powód naszych kłopotów. Zresztą po chwili dogadujemy się z mechanikiem w języku migowo/greckim


Gdy już dotrzemy do domu, opisze wszystkie nasze przygody bo jest ich cała masa.