Witam po 6 miesiącach walki, tzn może ta walka nie trwała tyle, ale auto ten czas spędziło u zaufanego mechanika
Co do mechanika to przez pierwszy miesiąc zastanawiał się czy nie wyjąc motoru a później (po wyjęciu motoru) to już było jak to się mówi pod górkę. Najpierw zawalił się dach w warsztacie

następnie nie miał przez miesiąc prądu

a następnie dachował swoim BardzoMałymWozem i połamał prawą rękę

Jakoś nie mam szczęścia do fachowców.
Auto stało z sercem na zewnątrz, a że ja jestem dość cierpliwy nie przewoziłem Fordzika gdzieś indziej.
Finalnie prace ruszyły jakiś miesiąc temu, załatwiona głowica ( stan bardzo dobry), motor poskładany, kompresja idealna, myślę pięknie
Auto miało być gotowe na 27 kwietnia, ale wiadomo jak to mechanik (miał sraczkę - to są jego słowa) dobra rozumiem, zdarza się.
W końcu dzwoni że na środę ( tą co właśnie minęła) albo zrobi albo mam go zabierać.
I stało się, przyszła środa, telefon: "zabieraj go, nie dam rady, mam dość "
Diagnoza: słowa mechanika "odpalił, po jakiejś chwili zgasł, nierówna praca i jakby łańcuch ocierał o coś tam (ponoć jest luźny, ale napinacz niby ok)"
Jutro ma mi go przewieść lawetka do innego magika. (Panowie fachowcy się nie znają między sobą)
Aha i chyba najważniejsze, oprócz 7 miesięcy bez bestii i zakupie uszczelek oraz głowicy nic mnie to nie kosztowało.
I teraz pytanie: Co jeszcze można zrobić?
Pozdrawiam
Kaczy
