
Przejechałem 10.000km bez jakichkolwiek problemów i jak nastał czas wymiany oleju postanowiłem zrobić porządek z tymi "wiruskami", które nade mną wisiały od zakupu. A to sworznie wymienić a to gumę poprawić, a to drobne wycieki załatać...ot takie pierdołki.
Największym problemem była naprawa klimatyzacji ale skoro był to koniec września to postanowiłem w to nie inwestować.
Ku mojej nieukrywanej uciesze pierwsze oględziny wykazały konieczność naprawy tylko części z długiej listy życzeń rzeczoznawcy (uszczelnienie półosi lewej przód, cieknący płyn chłodniczy). No to pomyślałem, że resztę kasy można wydać na klimę bo i tak ją trzeba kiedyś zrobić.
4 dni potem zgłoszono, że samochód jest gotowy: półoś uszczelniona, żadnych wycieków nie ma, klima chłodzi jak na Kamczatce. Żyć nie umierać a tak się obawiałem!

Wyjeżdżam z warsztatu i przy 60tce drży mi kierownica - fikołek na najbliższym skrzyżowaniu i wracam pytając co się dzieje. Główny mechanik wyszedł, podrapał się w głowę i dokręcił koła przednie. Stwierdził, że demontaż półosi nie miał wpływu na takie zachowanie a i nikt nie wsiadł po tym uszczelnieniu na jazdę próbną bo "naprawa tego nie wymagała". Oszacowali, że pewnie to wina niewyważonych kół. Jako, że oni się tym nie zajmują a ja mam swojego oponiarza 80km od warsztatu powiedziałem, że sam to zrobię i w miłej atmosferze się rozstałem. Po drodze przy prędkości powyżej 90km/h ciężko było utrzymać kierownicę. Wyważyli mi koła - problem nie zniknął - następnego dnia z powrotem do warsztatu. Stwierdzili, że uszkodzona jest piasta lewa przód i trzeba wymienić (to przed demontażem półosi też była zepsuta

Skonsultowałem się z tutejszym forumowiczem w sprawie reduktora i wydałem jasny komunikat warsztatowi: "Ręce precz od reduktora". Na piastę poszło 700pln i niby miało być dobrze. Wyjeżdżam z warsztatu: pisk, szorowanie z lewej strony przód. Wracam, biorę właściciela na przejażdżkę: stwierdza, że tak chwilę będzie póki nie dotrą się klocki. Już mi się to nie podoba ale zdecydowałem się po prostu zabrać stamtąd samochód.
Przejechałem 500km pisk ścichł, szorowanie zostało - szurnięcie co pełen obrót koła.
Dziś rano wstałem, a pod samochodem plamka płynu chłodniczego a w zbiorniku grubo poniżej "minimal". Dodam, że był nalany żółty/złoty i dolewałem Prestone około szklankę na 2 tygodnie, w warsztacie spuścili mi całość i nalali jakiegoś zwyklaka niebieskiego. Zadzwoniłem dziś do nich żeby spytać co dolewać to się dowiedziałem, że chłodnica była spawana i sprawdzana na 6 atm i nie było żadnych wycieków. Nie sprawdzali tego po rozgrzaniu silnika. I rzeczywiście - dwa dni było spokój a teraz zlatuje 2 litry na tydzień

I teraz moje pytania do Was Kochani Forumowicze Pasjonaci:
-czepiam się czy coś jest na rzeczy?
-ile kosztuje taka chłodnica?
-brnąć dalej w te naprawy czy jechać gdzie indziej? Pytanie gdzie

Boję się, że warsztat wie, że jestem wypłacalny i będzie to miłość platoniczna, bez wzajemności ze strony mojej osoby.
Pozdrawiam.