Obiecane fotki:
http://picasaweb.google.pl/explorerclub ... 4MhCsUp24c
Ogolnie wrocilismy bardzo zadowoleni, nienasyceni bo jednak 2 tygodnie to baaaardzo malo i z bagazem kolejnych doswiadczen na przyszlosc.
Jak pisalem zrobilismy lacznie 3300 km z czego okolo 2000 km po samej Rumunii, przejechalismy od polnocy i polowy wschodu, przez srodkowa czesc - glownie Karpaty i wrocilismy zachodnia strona ciagnac w kierunku Oradei.
Rumunie zaczelismy od noclegu w okolicach Satu Mare, skad nastepnego dnia ruszylismy w kierunku Maramureszu i wesolego cmentarza w Sapanta. Tu tez zaczely sie pierwsze wspinaczki pod jak sie pozniej okazalo malutkie gory
. Sam nocleg w Satu Mare poczatkowo dostarczyl niezlego dreszczyku - byl to motel/mordownia klasyczna w okolicach granicy do ktorego przyjezdzaja lokalne zulki
ale obsluga okazala sie super, o godz. 23 przygotowywali specjalnie dla nas gorace zarelko, swiezutko smazone etc wiec po dniu jazdy spalismy jak zabici
Sapanta i wesoly cmentarz to klasyka gatunku tego rejonu, groby na ktorych krzyze sa dwustronne, z jednej opisane jest jak dana osoba zginela, z drugiej kim byla i co robila za zycia. W okolicach sporo jest rowniez zabytkowych cerkwii zaszytych gdzies w wioskach zapomnianych przez swiat, niektore nawet z XIII-XIV wieku.
Nastepny dzien rozpoczelismy w okolicach zalewu na rzecze Bistrica, w Port Bicaz gdzies stoi tama. Stamtad ruszylismy w kierunku przelomu Bicaz, w niektorych miejscach miedzy skalami jest miejsce tylko na waski strumien i droge. Tu tez zaczely sie pierwsze wieksze wspinaczki autem w gore, miejscami waskie i dosc strome podjazdy sprawily ze Sport musial zalaczyc reduktor zeby spokojnie sprzeglo moglo operowac. Wjazdy na 1500 m i potem zjazdy w dol zaczynaja sie norma i powtarzaja po kilka razy dziennie. W trakcie dnia jedziemy jeszcze na termalne jeziorka w Praid.
Powoli kierujemy sie w strone Transfogarskiej, spiac po drodze w Sighisoarze i od rana zwiedzajac miasto i jego starowke oraz pijac kawe w domu w ktorym mieszkal jakis czas ojciec Vlada Palownika, czyli wzorzec Drakuli
. Tego samego dnia jedziemy jeszcze do zamku chlopskiego w Rasnovie - jednego z niewielu zabytkow w rekach prywatnych - utrzymanego w rewelacyjnym stanie. Jest to twierdza polozona na wysokim wzgorzu, do tego stopnia niezalezna (wykopano studnie 145m aby rowniez zaopatrywac twierdze w wode) ze mieszkancy mogli zyc bez kontaktu z zewnatrz kilka lat. Ze szczytu roztacza sie idealny widok na wszystkie strony swiata. Natepnie Brasov i jego starowka (wreszcie znajduje jakies explo oprocz naszych). Na koniec tego dnia dojezdzamy do Bran aby od rana zwiedzic zamek drakuli. Zatrzymujemy sie na kempingu Vampire
Od rana zwiedzamy zamek Vlada Palownika (co ciekawe nie ma o nim praktycznie zadnej informacji - postac mocno kontrowersyjna) i ruszamy juz w kierunku Transfogarskiej. Mijamy po drodze Patrola z PL, z bateria pustych butelek po piwie
i zaczynamy mozolna wspinaczke w gore. Pogoda byla piekna ale jak to w gorach wszystko moze zmienic sie w kilka minut. I tak tez sie stalo. Juz mniej wiecej w polowie wysokosci pokazaly sie pierwsze chmury schodzace ze szczytow. Dojechalismy na wysokosc okolo 1500m gdzie zrobilismy maly postoj przy pensjonacie (EXII zaczal dobijac do 110 st. na skrzyni). Tu tez przezylismy maly horror. Przy wyjezdzie na trase byl dosc stromy podjazd, dodatkowo po trasie lazily osiolki. Wyjechalem pierwszy zeby dac znac Yoli czy ma czysta droge, dalem sygnal i chwile pozniej slysze na radiu zebym wracal bo staczaja sie i wisza na barierce. Okazalo sie ze tuz przed wyjazdem prosto pod auto wlazl osiolek, probujac go ominac Yola dala ostro gazu - niestety nastapil strzal w dolot i spadla rura. Auto zdechlo i natychmiast stoczylo sie w dol, opierajac sie tylko o barierki nad okolo 6-7 metrowa skarpa. Ledwo zdarzyli zaciagnac reczny. Szybka akcja dokrecenia dolotu, zapiecie reduktora i Yola wraca na droge bogata o kolejne doswiadczenia
Jak sie mialo pozniej okazac to nie byl koniec szkoly jazdy. Pogoda zalamala sie gwaltownie w okolicach szczytu gdy zostalo nam jakies 350 m wspinaczki (szczyt to 2300). Zeszly chmury robiac kompletne mleko, padal deszcz i zblizal sie wieczor. Gdy dojechalismy na szczyt przez ktory przejezdza sie tunelem na druga strone widocznosc spadla juz drastycznie. Sam tunel to skradanie sie 5 km/h przy wlaczonych wszystkich mozliwych swiatlach a i tak widocznosc zero. Dzialo sie tak bo chmury z drugiej strony szczytu jak kominem przedzieraly sie przez tunel. Zjazd w deszczu, chmurach i prawie nocy dostarczyl mocny dreszczyk emocji. Dzien jednak nadal sie nie zakonczyl, probujac namierzyc kemping z GPS ktorego oczywiscie brak szukamy juz jakiegokolwiek noclegu - wszystko zajete, noc kompletna, postanawiamy dojechac do Sibiu liczac na wieksza baze noclegowa - niestety rowniez wszystko zajete. Skonczylo sie rozkladaniu namiotow na parkingu pod motelem. Noc miedzy autami ktore przyjedzaly i odjezdzaly nie daly sie porzadnie wyspac. Potem mialo byc juz tylko lepiej
Po zdechlej nocy, postanawiamy odpoczac i trafiamy na sliczne miejsce pod Sibiu, nad potokiem, tu zbieramy sily i postanawiamy jednak nie odpuszczac. Ruszamy w kierunku Sebes aby nastepnego dnia ruszyc na Transalpine. Sebes zaczynaja sie znowu klopoty z miejscem do spania, kempingow brak, na dziko tez ciezko wiec wciaz jedziemy juz 67C do przodu, w koncu trafiamy na rewelacyjny kemping, na ktorym odpoczywamy i rano ruszamy na transalpine.
Przed nami 110 km wspinaczki i zjadow w gorach. Pierwsza czesc 67C to szutrowka mocno zdezelowana, ktora doprowadza w koncu do rozwidlenia 67C na kilka drog - w tym miejscu zaczyna sie prawdziwa Transalpina. Nieswiadomi niczego wybralismy jak sie okazalo trudniejsza opcje. Wjazd w gore byl glownie przez waziutka sciezke w lesie ze skarpa z jednej i szczytem z drugiej strony. W koncu dojechalismy na szeroka hale, na ktorej rozbijamy oboz. Dalej bylo duzo trudniej, pozostalo przed nami jeszcze troche wspinaczki w gore na przelecz Urdele, teraz juz tylko po kamieniach i skalkach. Po osiagnieciu 2200m zaczynamy zjazd w dol waska polka wydrazona w skalach, co jakis czas znowu pojawiaja sie chmury, po drodze natrafiamy na Suva Hyundaia, ktory stoi bezradnie pod gore i blokuja dalsza droge. Jedyna opcja to pomoc mu zjechac kawalek w dol gdzie byla szansa mijanki. Tak tez robimy - w aucie juz czuc sprzeglo a to dopiero poczatek. Zjechalismy na mijanke i pomagamy Hyundaiowi wtaszczyc sie przez najgorsze skalki po ktorych nie byl w stanie wjechac. Sprzeglo wola Amen i pali sie jak niezle ognisko. Zostawiamy ich aby auto ostyglo i ruszamy dalej w dol. W miedzy czasie ze wspinaczki rezygnuje Touareg widzac klopoty Hyundaia. Swoja droga kierowca i pasazer Touarega to kawal buca bo nawet nie wysiedli pomoc turystom z Hyundaia. Dalsza droga w dol to mozolne skradanie sie po kamieniach na reduktorze i zapietej jedynce. W koncu dojezdzamy do Novaci i wracamy na "normalne" drogi. Nocleg w niezlym hotelu ze sniadankiem, napelnia nam baterie na dalsza droge.
Ruszamy juz powoli ku granicy, zatrzymujac sie w okolicach jaskini Niedzwiedziej. To miejsce w ktorym kilkanascie tysiecy lat temu zginelo stado niedzwiedzi zasypane w jaskini. Co ciekawe spalismy u wlasciciela muzemum etnograficznego ktore zalozyl i prowadzi spokojny i w pelni wyluzowany gosc kolo szescdziesiatki, pokoje wygladaly jak z zeszlej epoki
ze starymi szafami, lozami i kozami do ogrzewania. Rano w ramach sniadania dostalismy swiezutkie mleko od krowy ktora nomen omen zzerala sliwki zrywane z drzewa.
Ruszamy juz do Miszkolca aby tu spedzic ostatnie dwa dni niekoniecznie za kolkiem
Napewno chcemy wrocic do Rumunii, wiele jeszcze zostalo do obejrzenia no i przede wszystkim czeka Transalpina od drugiej strony
Milego ogladania
Remont SOHC in progress... the end...
...Cars don't talk back they're just four wheeled friends now...